Eonian: hot or not?
W tzw. środowisku hejtowanie Dimmu jest w dobrym tonie. Wręcz wypada się nabijać z Shagratha i spółki. Trudno, pewnie (po raz kolejny) się narażę, ale ja tę ich komercję lubię. I uważam, że nagrali dobrą płytę.
Tak, Eonian to dobra płyta. Nie, Eonian to nie black metal. Jeśli ktoś przez ten pryzmat chce oceniać dokonania Norwegów, no to faktycznie noty zbyt wysokiej nie wystawi. Ale to trochę tak, jak ocenianie „czarnego albumu” z perspektywy thrash metalowej – nieco bez sensu. No więc nie, nie black metal. Obecne Dimmu Borgir to zespół grający metal symfoniczny – owszem, w wersji blackened (bo tych pierwiastków blackujących znajdziemy nadal całkiem sporo), ale jednak trzon jest stanowczo symfoniczny. I w takim ujęciu wypada to wcale niezgorzej.
Żebyśmy też mieli jasność: nie jestem tą płytą zachwycony, bo w 100% podoba mi się chyba tylko jeden numer, a w każdym innym znajdzie się przynajmniej jeden element nieco psujący odbiór. A to wjedzie wybitnie therionowy chór, a to gdzieś wkradnie się melodyjka jak w jakiejś Enigmie, a to migną jakieś bezsensownie wesołe klawiszki… ale CAŁOŚCIOWO to aż tak nie razi. Chyba bardziej mnie wkurza, bo gdyby się tego pozbyć, album byłby świetny – a tak jest tylko naprawdę dobry.
Z drugiej strony: nawet kawałki, które nie przypadły mi do gustu, zawierają jakieś fajne elementy. Już szczytem wszystkiego jest Interdimensional Summit, czyli najgorszy numer na płycie (przez jakiegoś geniusza wybrany na pierwszy singiel, brawo) – mimo że prawie nic się w tym utworze nie zgadza… to jednak samo otwarcie ma eleganckie. Więc widzicie, taki szajs, a i tak da się wykroić prawie minutę czegoś sensownego 😀
Muszę przyznać, że do tematu grania symfonicznego podeszli dość ambitnie, bo to nie jest po prostu jakieś sztampowe umpa-umpa z chórem. Czasem wyłazi starsze Dimmu, czasem mamy satyriconowy black’n’roll, czasem bujamy się do rytualnego transu, a czasem jesteśmy o krok od cyberów. A mój najulubieńszy moment na płycie zaczyna się w 2 minucie i 22 sekundzie utworu Ætheric – jak wjeżdża ten wokal z All rise and fall to jest jakiś epicki koniec (i trwa tak gdzieś do 2:34, bo potem musieli zepsuć 😀 ).
No i nie można nie wspomnieć o tym, że płyta jest kapitalnie wyprodukowana. Brzmienie świetne, a wokal Shagratha wyeksponowany tak, że czapki z głów. To znaczy, ja aktualnie nie posiadam, ale jak ktoś ma, to może zdjąć na wyraz szacunku.
Trzy najciekawsze moim zdaniem? Na pewno drugi singiel, z bardzo ciekawym, wręcz plemiennym sznytem…
…do tego lekko marszowe I Am Sovereign…
…i wreszcie Archaic Correspondence, czyli właśnie ten jedyny numer, do którego nie mam ani pół zastrzeżenia. Upiorne klawisze, świetnie wkomponowany chór, kapitalne wokale, muzycznie symfonicznie blackowy powrót do przeszłości.
Tyle ode mnie. A Wy co sądzicie? Gunwo najgorsze? Super płyta, k****? Ciekawym 🙂