Echa minionego gigu: Paradise Lost, Pallbearer, Sinistro
Pierwszy z wyprzedanych w październiku koncertów Knock Out Productions oceniam naprawdę bardzo wysoko.
Ciężko mi się nawet do czegokolwiek przyczepić. Udało się wszystko, bez wyjątku, pozostaje więc ino przyklasnąć i trzymać kciuki za jak najwięcej powtórek z rozrywki.
Echo 1: Sinistro
Zaczęło się od postmetalowo-sludge’owej niespodzianki z Portugalii.
Oczywiście sprawdziłem ich sobie przed koncertem, bo należyty risercz zwykłem uskuteczniać przed każdą imprezą, na którą się wybieram (ot, „dziennikarska” rzetelność 😛 ), więc wiedziałem, że to fajna nuta. Ale nie sądziłem, że aż tak.
Swoją cegiełkę niechybnie dołożyło też kapitalne brzmienie (nie po raz ostatni tego wieczoru), więc potężne riffy sukcesywnie cięły powietrze w stopniowo zapełniającej się sali klubu Kwadrat.
Ale show jednak skradła pani wokalistka. Tak, ładnie śpiewała, ale nie w tym rzecz… Dawno nie widziałem równie obłąkanej choreografii. Kaskada frenetycznych ruchów sprawiała, że chciałem dzwonić na przemian po panów z kaftanem i po egzorcystę 😀 Efekt stanowczo zapadający w pamięć, więc propsuję.
No to sobie posłuchajmy.
Echo 2: Pallbearer
Z całego zestawu to właśnie ten doomowy hord interesował mnie najbardziej.
To ten rodzaj kapel, który raczej albo lubisz, albo Cię totalnie wpierdziela swoim „zawodzeniem”. No i nie ukrywam, że odkąd ileś tam lat temu Pallbearer został mi zaprezentowany, darzę ich sporą sympatią. Mimo że ostatni album przeszedł u mnie totalnie bez echa (a mówiąc wprost: trochę mnie znudził), to jednak natrzaskali tyle hiciorów, że no… sami wiecie 🙂 I na całe szczęście na nowej płytce się nie skupiali 🙂
Świetnie to zabrzmiało, naprawdę. I te wszystkie koszmarnie ryzykowne partie wokalne tak pięknie czysto zaśpiewane! Te harmonie na trzy głosy! Mega szacunek.
Tylko braku The Ghost I Used to Be nie wybaczam. No ale może następnym razem. A póki co mam dla Was utwór numer dwa z tego gigu i zarazem jeden z fajniejszych momentów na ostatnim krążku.
Echo 3: Paradise Lost
OK, przyznaję, że byłem przed tym gigiem nieco sceptyczny. Bo z jednej strony opinie znajomych, jak to panowie są teraz w świetnej formie, a z drugiej strony moje poprzednie doświadczenia paradajsowe na przestrzeni lat kilkunastu – doświadczenia sprowadzające się głównie do tego, jak to Nick Holmes niedostatki dyspozycji wokalnej starał się tuszować nadmierną wulgarnością i irytującym gwiazdorstwem.
Obawy okazały się płonne, co ucieszyło mnie niezmiernie.
Zagrali z klasą, jak przystało na smutny zespół od smutnych utworów. Dostojnie, co wcale nie znaczy, że niemrawo. No po prostu wszystko mi się zgadzało. I jeszcze to wspominane wcześniej rewelacyjne brzmienie… nawet do wokali nie mogę się przyczepić 😉 Po prostu kawał świetnego, profesjonalnego występu – mam nadzieję, że od tej pory już tylko takich będę świadkiem w ich wydaniu.
A to jak wykonali bodajże mój ulubiony numer z poprzedniego krążka… czysta poezja. Proszę uprzejmie.
Pierwsza „właściwa” relacja na nowej stronce już za nami. Teraz z górki 🙂 Niebawem dorzucam wrażenia z Satyricona i Wardruny, a potem jeszcze Au-Dessus… Stay tuned!