Echa minionego gigu: Castle Party 2017

Jak oceniam tegoroczny wypad do Bolkowa? Dowiecie się z tej oto relacji 🙂

CZWARTEK

Festiwal rozpocząłem tak jak pan Jezus powiedział, czyli od samego początku. Los tak chciał, że akurat na otwarcie zaabsorbowały mnie aktywności alternatywne i niespecjalnie się nakoncertowałem… co sprowadza się do tego, że w czwartek widziałem jeden koncert 🙂 Ale za to najpierwszy!

Echo 1: Stelarius

Bardzo liczne grono wpadło do kościoła na ten występ i nie ukrywam, że mnie to cieszy. Przynajmniej widać, że rola „tej pierwszej kapeli i to jeszcze w czwartek, a przecież w czwartek NIC nie gra” wcale nie musi być niewdzięczna.

A jak sam koncert? Naprawdę spoko. Jakieś tam drobne niedociągnięcia techniczne, odsłuch atakujący pana Bociana – bywa 🙂 Ale całościowo fajnie się na nich patrzyło, bo widać było radość z faktu, że mogą zaprezentować się w takich pięknych okolicznościach przyrody. A poza tym gra sama w sobie sprawiała im ewidentną frajdę.

Nie do końca jestem targetem takiego grania, więc też jakoś specjalnie gig mnie nie porwał, ale jak już pisałem powyżej: było spoko. Chętnie jeszcze kiedyś popatrzę na ich wyczyny, a nuż siądzie mi to nieco bardziej 😉

A tymczasem mam dla Was chyba mój ulubiony kawałek z wydanego w tym roku debiutanckiego długograja:

PIĄTEK

Echo 2: .com/kill

Mój piątek, piąteczek, piątunio rozpoczął się od kaca koncertu mroczniejszego oblicza dżentelmenów z Diary of Dreams.

Potężne, brudne bity i chropowaty wokal. Z płyty nie brzmi to aż tak fajnie, ale na żywo meeega zyskuje. Jeśli tylko lubicie mocniejsze electro, to przy najbliższej sposobności obadajcie ich gig. Przybyłem z ostrożną ciekawością, a wybyłem wielce usatysfakcjonowany.

Chyba najpopularniejszy kawałek:

Echo 3: Blaze of Perdition

Kolejne już moje zetknięcie z tym szatańskim hordem… i na pewno podobało mi się mniej niż w marcu.

I to chyba nawet nie przez brak wokalisty, a co za tym idzie – tradycyjnej już gimnastyki ze statywem. Obowiązki piosenkarskie przejął basista i, moim zdaniem, radził sobie bdb. Może zwyczajnie miałem tak duże oczekiwania względem tego koncertu, że ciężko było je spełnić.

Wszystko fajnie, ale nie zawiało siarką tak, jak chciałem 😉

Hicior zawsze na propsie:

Echo 4: Arkona

A tu z kolei wysoko zawieszona poprzeczka nie okazała się utrudnieniem. Najlepszy gig, jaki widziałem na tej CePce.

Nie ukrywam, że mam słabość do pogaństwa w wydaniu Rosjan z Arkony, bo łączą momentami wręcz blackmetalową agresję z folkową melodyjnością w takim najlepszym stylu. Można mieć w zespole typa, który zapodaje na piszczałce i mimo wszystko grać konkret 😉

No a to, co wyprawia Masza, to jeszcze osobna historia – stanowczo jedna z najbardziej charyzmatycznych frontmenek, jakie znam.

Dla mnie koncert bez słabych punktów.

Proszę uprzejmie:

Echo 5: Diary of Dreams

Jak pisałem onegdaj: może i smęcą nieco, ale jest to kult i zobaczyć trzeba 🙂

Początek koncertu mi przepadł, ale na całe szczęście udało się nie przegapić szlagieru. A mało brakowało! Wiedziałem, jak Pewnej Uroczej Blondynce zależy na The Wedding, więc włączyliśmy dopalanie i dotarliśmy tak, że nawet jeszcze zdążyłem błyskawicznie pofocić 😛

A co do smęcenia… to na pewno nie na tym koncercie. Nawet najbardziej melancholijne i bujające numery nabrały takiego ciężaru i pazura (ostrego rockowego, wiadomo!), że wszelkie obawy związane z potencjalną usypialnością można było włożyć między bajki.

Duża klasa. Podobało mi się o wiele bardziej, niż zakładałem.

Nie mam wyboru 😉

W tym miejscu warto napomknąć, że wraz z Pewną Uroczą Blondynką pokoncertowo wbijaliśmy do kościoła na potańcówki. O ile na temat tych późniejszych się nie wypowiadam, bo pląsanie do koldwejwów i innych ejtisów to kompletnie nie moja para New Rocków, ale te wcześniejsze, mocno cyberowe, absolutnie bdb. Bawiliśmy się świetnie, złego słowa nie powiem, spontaniczne popisy tancerskie na scenie też na propsie.

Przeżyjmy to jeszcze raz 😉

SOBOTA

Echo 6: Suicide Commando

Duża klasa, jak na gwiazdę tego formatu przystało. Ale jednak oczekiwałem nieco więcej.

W moim odczuciu ździebko szwankowała setlista – wiadomo, że Suicide Commando ma w swoim repertuarze też utwory bardziej „nastrojowe”, spokojniejsze, ale na koncercie spodziewałbym się ich w raczej mniejszej liczbie… No przecież to gig legendy mrocznego electro! Raczej nie przychodzę tam się subtelnie pobujać 🙂 I hitów jakby mniej było… A już braku Attention Whore nigdy im nie daruję!!!

Ale dobra, bo tak marudzę i wysyłam złe sygnały, a koncert naprawdę mi się podobał, bawiłem się bdb. Po prostu muszę pozrzędzić, bo na ten występ czekałem jak na żaden inny… SC to był mój osobisty headliner. No, więc sami rozumiecie 😛

Doceniam też sceniczny pana Johana. Oraz to, że tak żywotnie przemieszczał się po scenie, za nic sobie mając ortezę na prawym kolanie.

To akurat zagrali… 🙂

Echo 7: NeuOberschlesien

Tak, tak, wiem, „polski Rammstein dla ubogich” plus ostatnie kontrowersje związane ze zmianą nazwy. A ja widzialem ich pierwszy raz ever i uważam, że naprawdę dają radę.

Konkretna pirotechnika (ze względu na którą nie wpuścili nikogo do fosy), bardzo fajne światła, no i porządne industrialne łojenie – jasne, może i wtórne, ale i tak uważam, że się broni. Show bdb.

We wrzucanych na FB wrażeniach z soboty pisałem Wam, że jakiś typ ryczy „Smakuj gooo!”. Tak, to było właśnie na tym koncercie 🙂 Prosz.

Echo 8: My Dying Bride

Rewelacyjny koncert… który totalnie mnie znudził.

Nie krzyczcie, już tłumaczę. Uważam, że NIE DA SIĘ grać takiego doom metalu lepiej. Instrumentalnie rewelacja, wokal Aarona bez cienia zarzutu, klimat na scenie też mega. Tylko to już po prostu nie jest moja muzyka.

Został sentyment do kilku szlagierów. Został szacunek, bo to jedna z tych kapel, które mnie muzycznie wychowywały. Po prostu w tym morzu fajnej muzyki pływam już przy całkiem innej boi, że tak to ujmę. Tamtej nie tracę z oczu, ale jednak majaczy się gdzieś w oddali.

Co nie zmienia faktu, że, jak już pisałem, obiektywnie koncert rewelacyjny.

Sentyment.

NIEDZIELA

Echo 9: Dark Side Eons

Pora dość wczesna, ale zależało mi na tym, żeby obadać ten duet na żywo. Powodowany więc ciekawością, stawiłem się w kościele. I dobrze zrobiłem, bo dość niespodziewanie gig Dark Side Eons uplasował się w moim tegorocznym CePkowym top 3.

Brzmieniowo ekstra, czyste wokale świetnie, screamy również, kontakt z publiką bez zarzutu. A poza tym naprawdę spójny show, z idealnie dobranymi światłami i mrocznym cybermanekinem w tle (tu go nie widać, ale zapraszam do pełnej galerii ;)).

Wszystko mi się zgadzało. Mam nadzieję, że wpadną kiedyś do Krakowa i zagrają w jakimś sensownym klubie – chętnie obadam ponownie 🙂

Chyba mój ulubiony.

Echo 10: Orbicide

Pierwsze moje harsh electro tego dnia.

Muszę przyznać, że jak widziałem ich pierwszy raz w śp. Kawiarni Naukowej, wywarli na mnie większe wrażenie. Występ na CP spoko, żeby nie było… ale jakoś… no nie wiem… brakuje mi w tych podkładach takiego prawdziwego brudu i ciężaru. Za to wokalnie niezmiennie szacunek, bo ta black-deathowa mieszanka bez wspomagania technologicznego siedzi bardzo fajnie.

I propsuję też granie nosem na klawiszkach.

Posłuchajcie.

Echo 11: Controlled Collapse

Bardzo pozytywne zaskoczenie, gdyż albowiem nie sądziłem, że będzie tak fajnie.

Industrialnie samaelizujący Polacy zadbali o to, żeby na tym koncercie nikt się nie nudził. Muzycznie postanowili na konkret, więc ciężaru i darcia ryja nie zabrakło – to raz. A dwa: wokalistą i gitarzystą miotało jak szatan, co zaowocowało u mnie chyba najefektowniejszymi fotkami z całego festiwalu 🙂
Do tego jeszcze plusik za stylówkę.

Bardzo lubię.

Echo 12: H.EXE

Na ich fanpejdżym widnieje etykietka electro blackened music i muszę przyznać, że jest ona ze wszech miar trafna. Bo na stricte blackowym koncercie dawno nie widziałem tyle szatana co tutaj 🙂

Bezkompromisowość, furia, brak jeńców. Mało tego kościoła nie roznieśli. Idealny gig dla wszystkich, którzy chcą zatwardziałych metali powoli otwierać na doznania cyberowe.

Mam nadzieję, że uda się ich ściągnąć do Krakowa, bo ostatnio oglądam ich tylko na CP 🙂

Taka nutka zabrzmiała.

Echo 13: Tiamat

Po tym, jak rozczarował mnie gig MDB, nastawiłem się, że na Tiamacie pewnie spodoba mi się jeszcze mniej. A tu zaskoczka.

Tak, wiem, co się działo na Brutalu 🙂 Przyznam, że tutaj też Edlund między kawałkami bełkotał, jakby był na niezłej bombie albo na prochach, bez potknięć muzycznych również się nie obyło… no ale to naprawdę był fajny koncert.

Brzmiało fajnie, setlista hitowa, oprawa wizualna też okejka… No i kawałki z ery metalowej wykonali bardzo prawilnie: chciałem ryków, były ryki.

Być może wszystkie kolejne koncerty Tiamat okażą się dla mnie totalną klapą, ale na ten konkretny naprawdę nie mam za bardzo powodu narzekać 🙂

Zauroczyli mnie tym wykonaniem, bo nie sądziłem, że usłyszę trv wersję 😀 Więc nie mogę sobie odmówić 🙂

To tyle w kwestii koncertów.

A pozakoncertowo? Świetne towarzystwo, bdb truneczki maści wszelakiej, zajebiste pierogi i konkretne cyberowe potańcówki – o to chodzi w życiu.

CP to na wskroś mój festiwal, bez cienia wątpliwości. I za rok też się wybieram 🙂

A po pełne galerie zapraszam oczywiście na swój fanpage 🙂