2017 w 13 albumach
Niniejszym wpisem odpalam tryptyk, w którym zdradzę Wam, jakie to albumy, utwory i koncerty najbardziej mnie ujęły we właśnie mijającym roku. Zaczynamy, jak już się zapewne zorientowaliście, od albumów.
Żebyśmy mieli jasność: to nie jest lista z cyklu „najlepsze metalowe płyty 2017”, gdyż albowiem dla mnie takie notowania są jakimś absurdem 🙂 No bo co to znaczy „najlepsze”? Według jakich ogólnoświatowych, mierzalnych kryteriów? I czy na pewno szanowne jury słyszało absolutnie wszystkie metalowe płyty wydane w tym roku w każdym z zakątków świata, z Papuą-Nową Gwineą na czele, żeby móc się tak autorytatywnie wypowiadać o bezdyskusyjnej najlepszości swoich wyborów? Pewnie nie.
No, więc ja się nawet nie zamierzam na coś takiego silić. Poniżej znajdziecie po prostu trzynaście albumów, których całościowo słuchało mi się w tym roku najlepiej i które śmiało mogę Wam polecić. Króluje szeroko pojęty black metal, w klimatach core’owych i cyberowych niestety nie natrafiłem na nic, co mogłoby wkraść się na listę – może za rok 🙂
Tak czy siak wybór był bardzo ciężki, wiele świetnych płyt z bólem serca musiałem odsiać… a jestem przekonany, że przynajmniej drugie tyle kapitalnych wydawnictw totalnie mi umknęło. Spójrzcie więc na moje podsumowanie i zobaczcie, jak bardzo pokrywa/rozmija się z Waszym. A potem oczywiście napiszcie mi, jakie to perełki przegapiłem 🙂
Jedziemy, kolejność chronologiczna.
1. ROSK, Miasma
Jeśli śledzicie mnie od dłuższego czasu, to obecność tego albumu w zestawieniu niechybnie Was nie dziwi. Totalnie propsuję. Właśnie takiej post-mieszaniny nasz rynek potrzebował. W moim odczuciu debiut roku.
2. Mord’A’Stigmata, Hope
Tu też raczej zszokowani nie jesteście 😉 Opus magnum mojego ulubionego okołoblackowego bandu. Jeśli jakimś cudem jeszcze nie słuchaliście, to nadrabiajcie czem prędzej.
3. HellHaven, Anywhere out of the World
TOTALNIE mi nie po drodze z takim graniem. Rock progresywny zazwyczaj mnie męczy i na dłuższą metę odrzuca, ale ta płytka jest tak dobra, że wałkowałem ją po wielokroć. Miliard inspiracji stylistycznych plus szaleństwa wokalne – i to wszystko pięknie siedzi. Odpalcie sobie, na przykład, takie Res Sacra Miser czy They Rule the World.
Fajnie, że mamy kapele na tym poziomie.
4. Au-Dessus, End of Chapter
Odkryłem ich w tym roku z racji trasy koncertowej organizowanej przez Iron Realm Productions i od razu schwycili mnie za serce. Jeśli szukacie nowoczesnego, pięknie brzmiącego blacku/postblacku, w którym muzycy nie ścigają się do końca utworu, partie gitar hipnotyzują, a gdzieniegdzie przewinie się zaśpiew, debiutancki LP Litwinów to właśnie coś dla Was.
5. Der Weg Einer Freiheit, Finisterre
Jak dla mnie niemiecki hord od lat trzyma się w ścisłej światowej czołówce nowoczesnego blacku, a niestety spora szansa, że nawet ich nie kojarzycie… Zasługują na zdecydowanie większą rozpoznawalność. Nowa płyta to chyba najlepsze, co do tej pory nagrali. Doskonale wyważony miks wściekłości i przejmującej nostalgii.
Maćku, bardzo się cieszę, że mi ich podrzuciłeś te trzy lata temu 🙂
6. Septicflesh, Codex Omega
Symfoniczny buldożer wjechał po raz kolejny i tym razem naprawdę nie ma co zbierać. Może i faktycznie na żywo ten zespół bez sampli nie ma racji bytu, ale totalnie mi to nie wadzi. Dla mnie w tej muzyce jest prawdziwa potęga. A Portrait of a Headless Man to jedna z najlepszych rzeczy, jakie nagrali ever.
7. Paradise Lost, Medusa
Trochę zaskoczka, bo nie spodziewałem się, że nowi Paradajsi tak bardzo przypadną mi do gustu. A jednak. Początkowo podchodziłem nieco nieufnie, ale po wielokrotnym przesłuchaniu jednak muszę przyznać, że ta płyta jest po prostu spójnie bdb. Ciężko, mrocznie, posępnie. Poważam.
8. Myrkur, Mareridt
Nazywanie tego blackiem tylko wzmaga niezasłużony hejt na dzielni. A to świetna płyta, przesiąknięta mrocznym skandynawskim folkiem. Za Funeral w duecie z Chelsea Wolfe należy się osobny order. Dziękuję za uwagę.
9. In Twilight’s Embrace, Vanitas
Nietuzinkowy black wprost z naszej pięknej polskiej ziemi. Nie sądziłem, że aż tak mi się spodoba, ale już pierwsze trzy numery tak się wgryzły w mózg swoimi melodiami, że nie mogło być inaczej. Powiem więcej: stawiam Vanitas wyżej niż nowe Blaze of Perdition, które przecież też rządzi.
10. Get Your Gun, Doubt Is My Rope Back to You
Panowie Duńczycy bardzo umieją w smutne piosenki. Album pełen emocji. You’re Nothing i Open Arms najlepiej (czyli najgorzej).
11. Amenra, Mass VI
Tak właśnie trzeba grać sludge’ujący postmetal, który ma przejmować do żywego. Brud, ciężar, trans. I te przeszywające emocje.
12. Blaze of Perdition, Conscious Darkness
Świetna i równa płyta, a Detachment Brings Serenity to jeden z najlepszych numerów blackowych, jakie słyszałem na przestrzeni ostatnich lat.
13. Thaw, Grains
Kolejna zaskoczka, bo zawsze Thaw lubiłem, ale nigdy jakoś bardzo nie szalałem na ich punkcie. A oni cichaczem wkradli się na listę, dostarczając płytę brudną i niepokojącą, acz niepozbawioną ciekawych melodii.
Dodam jeszcze tylko, że wszystkie powyższe albumy znajdziecie na Spotify, więc można śmiało odpalać. A bardziej wygodnych zapraszam do plejlisty, którą specjalnie na tę okoliczność utworzyłem 🙂
W kolejnym odcinku: 2017 w 13 utworach.
Stay tuned!